Każdy poniedziałek taki ciężki

Inspiracja: Douwe Bob – Slow Down

To jest ten moment, w którym człowiek powinien być znerwicowany, zmęczony i najlepiej się zakopać pod różami i stamtąd nie wychodzić.
Ale nie. Prokastynacja ma się całkiem dobrze. Z tą różnicą, że licencjat jest już prawie napisany (co tam, że trzeba jeszcze wstęp i zakończenie napisać), teraz tylko poprawić co promotor wytknął, upięknić i obronić to cudo. A na to faktycznie może mi sił nie starczyć. Dodać do tego nadchodzącą sesję i chodząca tragedia gotowa. I pomyśleć, że chcę się potem porywać na magisterkę…

Dzisiaj chcę krótko poruszyć temat, który być może dla każdego nie jest dość oczywisty. W sensie, powiecie pewnie, że się czepiam i obudziło się we mnie zboczenie zawodowe, ale pomyślałam, że warto byłoby coś takiego napisać.
Z pewnością wiecie, że w Polsce co jakiś czas odbywają się targi książki. W zeszłym tygodniu miało miejsce tego typu wydarzenie, w Warszawie na Stadionie Narodowym. W tym roku 5. raz uczestniczyłam na targach; mój pierwszy raz był jeszcze zanim poszłam na studia (2012) i odbywały się po raz ostatni w Pałacu Kultury i Nauki. Wiem, że są jeszcze inne, odbywające się np. w Krakowie, ale dla mnie to za daleko, a pieniądze nie rosną na drzewach (choć chcielibyśmy, żeby tak było). Co się na nich robi? Głównie kupuje się książki (po promocyjnych cenach) i biega się po autografy znanych pisarzy, którzy zostali zaproszeni na tego typu imprezę (głównie to są polscy artyści, ale zdarzają się także i goście zagraniczni). Jednocześnie odbywają się przeróżne festiwale, jak np. dotyczące komiksu oraz konferencje powiązane z tematyką wydawniczą.
Cała filozofia.

Przejdę do rzeczy.
W tym momencie, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, jesteśmy spaczeni tą ideologią organizowania targów, jaka jest u nas w Polsce.

Powiedziałabym wręcz, że Polska jest jedynym krajem, który w tak „kretyński” sposób organizuje targi książki.
Uświadomiono mnie tego na studiach. Jak to wygląda na Zachodzie?
Przede wszystkim targi na Zachodzie są zamknięte dla przeciętnych ludzi jak my. Na tych targach nie kupuje się książek. Co prawda tam są autorzy książek, ale oni są tam obecni w innym celu.
Targi tam są organizowane przede wszystkim dla wydawców, drukarzy, itp. Mają one na celu wymianę informacji, kupowanie, podpisywanie, negocjowanie licencji (podobnie to zresztą działa w sferze mangowym), zapoznanie się z nowinkami technicznymi i tym podobne. To, co się dzieje na Zachodzie, nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje u nas.
To jest frustrujące, bo się tyle mówi, że Polska jest bliżej Europy, a tutaj mamy takiego babola i nawet nikt się tym jakoś nie przejmuje. Albo nie chce. Zależy pewnie od człowieka.

Jakie jest moje zdanie na ten temat?
Po części nie podoba mi się forma polska, bo ta impreza kojarzy mi się przede wszystkim z wydawaniem pieniędzy na prawo i lewo. Każdy, kto widzi jakąś promocję albo rabat dostaje pierdolca, a potem lamentuje, że pieniędzy nie ma. I człowiek płacze, że zamiast poprzestać na 2 książkach, z targów wychodzi z 7.

Innym moim zarzutem jest to, że organizatorzy targów przewidują darmowe wejścia* dla księgarzy i bibliotekarzy po uprzednim zgłoszeniu się. No dobra, fajnie. Moje pytanie jest następujące – a gdzie w tym wszystkim studenci bibliotekoznawstwa? Oni (przepraszam, my, przecież też jestem studentką bibliotekoznawstwa) są jakiejś gorszej kategorii? A nawet jeśli mogą jakimś cudem, dlaczego w regulaminie nie jest to doprecyzowane? Potem przychodzi sobie taki student i chciałby wejść sobie na targi, bo np. musi wykonać pracę zaliczeniową czy coś podobnego i wolałby za 4 dni nie płacić 20 zł za każdym wejściem albo większej sumy za karnet. Jak dla mnie powinno to zostać w jakiś sposób uregulowane.
Ale co się oszukuję, „hajsy same się nie zarobią”.

Kolejna rzecz – grupy zorganizowane. Tak, bodajże za darmo i po uprzednim zgłoszeniu się może sobie wejść taka sobie wycieczka przedszkolaków bądź banda dzieciaków z podstawówki i skorzystać z dobrodziejstw targów.
Nie żebym im broniła, nie. Coraz mniej ludzi czyta książki, w pewien sposób można dzieciaki zachęcić do czytania książek. Ale na litość boską, mam wrażenie, że te wyjścia są organizowane w ramach zwykłej, nieobowiązującej wycieczki w trakcie lekcji szkolnych mająca rangę wyjścia do kina czy coś takiego.
Każdy, kto sam przeżył/przeżywa czasy szkolne zapewne wie, jakie pierwsze skojarzenia można mieć związane z jakimkolwiek wyjściem ze szkoły?
Nie ma lekcji, sprawdzianu, czas jakoś zleci, a potem do domu.

Gdybym mogła, zreformowałabym jakoś te wszystkie wycieczki szkolne. Z innymi korzyściami. Bo gdyby zadać dzieciom pracę domową polegającą na nawiązanie do książek i powiązać to z targami to byłoby to bardziej efektywne. Bo nie zapominajmy, że dzieci bardziej ulegają magii promocji i rabatu niż dorośli. Posunęłabym się dalej – zabierać dzieciaki, tak, ale w weekend! Wówczas odbywają się eventy przeznaczone dla dzieci i rodzin. Poza tym mentalność dzieciaków nie oparłaby się na tym, że zerwali się z lekcji i nie muszą niczego się uczyć.
Bo uczyć się powinny. Ale w inny sposób.

Ogólnie zmieniłabym parę rzeczy w formule organizacji targów książki w Polsce. Jednej rzeczy bym nie zmieniała.
Spotkania z autorami.
Z moich osobistych doświadczeń: już drugi rok nie mogłam się tak zorganizować, żeby ponownie przyjść z książką do Jakuba Ćwieka. Bo tak, byłam raz. Ten pierwszy raz zapamiętam do końca swojego życia. Ale chcę przyjść jeszcze raz. Dlaczego?
Spotkanie z autorem jest jak zbawienie. Dla czytelnika i autora.
Czytelnik może spełnić swoje ukryte marzenie i wymienić parę zdań z autorytetem.
Autor, bo ma do czynienia z czytelnikiem jego książek, serdeczne słowa od takiego maluczkiego jak my dostaje motoru napędowego do działania.
To jest niesamowite uczucie. Dlatego jestem zdesperowana, by móc spotkać się ponownie z moim ulubionym autorem.
I między innymi dlatego tę kwestię pozostawiłabym bez żadnych zmian. Gdyby tego nie było to jakby człowiekowi odciąć rękę czy wydłubać oko.

Ale cóż, pewnych rzeczy się nie przeskoczy, m.in. tego, o czym wspomniałam wyżej.

Pomijając, że nakupiłam tych książek i nie mam nawet czasu ich przeczytać. Mam nadzieję to sobie odbić jak obronię swoją pracę licencjacką.
A jak już powrócę do tego co lubię to nie omieszkam się napisać tutaj jakiejś recenzji. Dawno takiej nie było. Z książką to chyba nawet wcale.

Koniec prokastynacji, przydałoby się wrócić do roboty.
Do zobaczenia następnym razem!


____
* Przez kilka lat przewija się ta sama stawka za bilet wstępu na targi w Warszawie: 10 zł normalny i 5 zł ulgowy.

Długa rozmowa. Nał.

Inspiracja: Halcali – Long Kiss Goodbye

Fuck, zbyt duży obrazek walnęłam obok. Dobra, moja strata. Ale wstępniaka i tak nie odpuszczę. Muahahaha.
Zanim znowu zniknę z życia na tej stronie trzeba sobie parę spraw postawić jasno. Matura wpierdala mi się do pokoju coraz gwałtowniej, a co za tym idzie – postawić ją do pionu. Tak, od poniedziałku będę maturzystką, która zaharuje się aż do kwietnia, a potem umrze w połowie maja z nerwicy. Łatwo nie będzie, ale trzeba dla dobra przyszłości mojej i kraju, który ostatnio wkurza i żenuje. Może uda mi się tu coś skrobnąć przez ten czas, ale wątpię, żeby to było coś ambitnego. Ponoć matura w połowie wyżera mózgi, a znając swój własny może z tym mózgiem być znacznie gorzej. Bez przedłużania wstępniaka przejdę do meritum.

Okazuje się, że za kilka lat prawdopodobnie zawita kolejny bezrobotny po studiach. Tak, to będę ja, która jest za głupia, by się uczyć ścisłych przedmiotów i leci po łebkach na te bardziej… humanistyczne. Ale po kolei.
Chciałabym studiować coś, co by zarówno sprawiało mi przyjemność jak i mieć z niego jakiekolwiek korzyści. Walić, że teraz ludzie gadają, żeby tę przyjemność porzucić i lecieć tam, gdzie jest dobrze płatna praca i obecnie jest na niego popyt. Poza tym na świecie istnieją tacy ludzie, którzy nie są stworzeni na stanowiska księgowej czy menedżera czegoś-tam. Jeśli, dajmy na to, taki ludek często ma skłonności do mylenia się w liczbach, wiadomo że będzie sobie gorzej radził z księgowością, ponieważ jeden błąd będzie kosztować całą firmę i tak naprawdę się ryzykuje, zatrudniając takiego ludka.
Dlaczego podałam taki przykład? Tak naprawdę zobrazowałam swoją własną przyszłość, gdybym poszła na taki kierunek. Z matematyki nie jestem najlepsza, często mi się liczby w rachunkach mylą. Wolałabym w przyszłości nie szkodzić firmom, dlatego też odrzuciłam pomysł zdawania na maturze rozszerzonej matematyki. Zresztą, w tej chwili nawet się boję o to, czy w ogóle zdam podstawę. Wolę czasy, gdzie nie było obowiązkowej matematyki (moja siostra należy do tych szczęśliwców).
Pewno zadajecie teraz pytanie, co ja będę w ogóle zdawać i gdzie na studia w ogóle chciałabym się wybrać. O matematyce już wiecie. Polski poziom podstawowy, bo w tej chwili wolałabym to nabić do, na przykład, 80%, aniżeli rozszerzenie zawalić równo. Angielski podobnie, zresztą, jestem na takim poziomie, że lepiej się nie ośmieszać i pojechać po linii prostej.
Dodatkowy przedmiot? Jak najbardziej. Jaki? Historię. Poziom? Rozszerzony! Zapewne pomyśleliście, że jestem masochistką, decydując się na tak rozległym jak Azja przedmiocie. Lubię akurat tę dziedzinę i właśnie z nią chciałabym wiązać moją [marną] przyszłość. Na początku rozważałam nad poziomem i czy się w ogóle na taką maturę nadaję (a to było gdzieś na początku drugiej klasy), ale propozycja mojej pani od historii pozwoliła mi rozwiać wszelkie wątpliwości. Bowiem w czerwcu poprosiła tych, którzy chcą zdawać historię, żeby po lekcjach do niej przyjść, a my wówczas napiszemy „próbną maturę” z podstawy. Miało to po prostu sprawdzić nas, więc jakoś się do niego nie uczyłam. Po kilku dniach pani mi osobiście oznajmiła, że uzyskałam z tego 54/100 punktów i jak najbardziej poradzę sobie na poziomie rozszerzonym. Byłam wówczas w szoku, ale się uradowałam. Lepsze wyniki dadzą większą szansę dostania się na dane studia. Mam jeszcze pewne rzeczy, z którymi mam problem, ale to raczej nic groźnego. Jeśli nie dam rady zdawać rozszerzoną, pani mi nie broni powrócić do podstawy. Dobra z niej kobieta.
Skoro już wiadomo, co zdaję, o czym myślę? Przede wszystkim o informacji naukowej i bibliotekarstwie (jeden kierunek). Potem historia i może ewentualnie jakaś filologia. Na innych kierunkach zwyczajnie na świecie się nie widzę.
Mam nadzieję, że zdam maturę. Kończę już moje wywody, bo chyba zaczynam mieć doła. Będę miała teraz zapieprzanie, ale jednego nie zazdroszczę młodszym uczniom. Ja skończę szkołę w kwietniu i wyjąwszy maturę będę miała dłuższe wakacje, a młodsi pomęczą się do 28 czerwca :D