Podajążaj do celu, aby być na samym szczycie marzeń

Inspiracja: LM.C – Hoshi no Arika

Mam pewne utrapienie. Komary. Zmora każdego człowieka chcącego wypocząć na wakacjach. Problem jest o tyle permanentny, że komary najwyraźniej w tym roku upodobały sobie moją krew i namiętnie mnie gryzą (nawet w najdziwniejszych miejscach ludzkiego ciała). Już wszystkiego próbowałam, żeby je wykurzyć, ale gówno – coraz więcej przylatuje. Cholerne deszcze, pogoda mogłaby przestać stwarzać dla komarów warunki do bytowania.

Ale dzisiaj nie ma być mowy o moich problemach egzystencjalnych na temat komarów. Uraczę Was tym razem kawałkiem sentymentu z mojego (i być może podobnego do Waszego) życia.
Jak niektórzy z Was zapewne wiedzą, siedzę w fandomie już spory kawał czasu. Dla zielonych – już 7-8, może 9 lat minęło odkąd po raz pierwszy zderzyłam się ze zjawiskiem zwana „Japonia, manga i anime”. Pierwsze lata były, że tak powiem, trochę nijakie. Byłam małym szczylem, które nic nie rozumiało i ciekawiło dosłownie wszystko, co się napatoczy. W zasadzie nie było jakiś większych przełomów, raz widziałam magazyn „Kawaii” w łapach mojej starszej siostry (która zapoczątkowała moją życiową pasję), mangi, które kupywała… No właśnie.
Odkąd się dowiedziałam o tym świecie to poznawałam je przez to, co siostra nabywała. Moją pierwszą przeczytaną mangą wówczas było „Chobits”. Głupia, historii nie rozumiałam, gubiłam się w czytaniu od prawej do lewej, ale i tak miałam z tego radość. Ale ten tytuł w zasadzie dla mnie się nie liczy, bo to była pierwsza manga siostry, nie moja, gdzie ja ją znalazłam, gdzie wydałam na niego swoje złocisze, sama się o niego zatroszczyłam. Długo patrzyłam na kupywane przez siostrę mang i w pewnym momencie się doczekałam swoich czasów. W 2006 roku (jak byłam smarkaczem lat 13) wydawnictwo JPF zaczęło publikować „Fullmetal Alchemist” i z ręką na sercu mogę rzec, że jestem dumna z jego zakupu niemalże zaraz po tym jak został wydany. Mogłam wreszcie wówczas powiedzieć, że to moja pierwsza manga, jaką w życiu kupiłam i się nie zawiodłam. Kiedy tylko wyczytywałam na Internecie, że kolejny tomik wyszedł, niemalże w podskokach i z podstępem podczas szkolnych wycieczek do kina chodziłam do Empika, by kupić mangę. Regularnie je kupywałam, jak nie w Empiku to za pośrednictwem wydawnictwa. Teraz znowu kupuję regularnie, ale w tym celu chodzę do Komikslandii.
Stan brzmi następująco: posiadam wszystkie do tej pory wydane 23 tomy „Stalowego Alchemika”, w tym tom 20 wydany na „papierze toaletowym” (chciałabym oddać pół królestwa za to, żeby wymienić tomik na ten z białym, grubszym papierem). Mam w zanadrzu zakładkę, kalendarzyk i przypinkę.
Teraz oczekuję wyjścia tomu 24 nakładem wydawnictwa JPFu. Czuję do tego tytułu wielki sentyment i nigdy ta seria mi się nie znudzi. Dziękuję.