Inspiracja: Little by Little – Kanashimi wo Yasashisa ni
Gibię się trochę, bo właśnie wróciłam z konwentu Animatsuri 2012 i wszystko mnie boli. Powiedziałam sobie, że już nigdy nie pójdę na trzydniowy konwent, bo mnie to wykańcza. Ma być relacja – będzie. W ogóle szkoda, że nie dodałam wpisu codziennie z danego dnia. Byłoby bardziej „świeżo”.
Pierwszy dzień, piątek, 13 lipca
Na miejscu byłam o 16.15, ciut za wcześnie mi się przyjechało, ale później zbytnio nie żałowałam, widząc co się dzieje z kolejką do akredytacji. Trafiłam na E. i jej znajomych, przez co mogłam poczekać na Karaluszka z nimi już na pewnym etapie kolejki (bo ekipa E. była tam już o 13). Szła niemiłosiernie wolno (wolniej niż na PAconie), bo orgom się przypomniało, że są ludzie, którzy by chcieli zakupić wejściówki dopiero w piątek, więc chodzili wzdłuż tłumu i wyłapywali tych ludków na początek, co zbulwersowało zapewne większości ludzi posiadający już wejściówkę. Do szkoły weszłam (nie licząc kilku minut na akredytację) dopiero po 18.
W zasadzie ten dzień przeszedł tylko na małym rekonesansie po stoiskach, bo miałam na celu kupić przede wszystkim prezent dla mojej siostry na urodziny. Nic ciekawego nie było poza tym, że kupiłam trzeci tom „Alicji w Krainie Serc”. Po oblataniu jeszcze z dwa razy po stoiskach wyszłam ze szkoły gdzieś 19.30, bo nie widziałam sensu w dłuższym przebywaniu w szkole.
Drugi dzień, sobota, 14 lipca
Zastanawiam się, po jakiego grzyba przyjechałam na 8 rano do szkoły, skoro pierwszy panel miałam o 11. W końcu zeszło się na tym, że kilka razy krążyłam po stoiskach i na Halę Banacha kupić coś do żarcia (w końcu coś jeść trzeba było jak się cały dzień tak latało) zanim poszłam na pierwszy panel dotyczący przeglądu anime samurajskiego.
W zasadzie tylko dwie serie były z gatunku „w ogóle nie słyszałam o tym”, resztę albo oglądałam albo obiło mi się o uszy (o nie znaczy, że po tym panelu nie mam zamiaru ich oglądać, w końcu w jakimś celu tam poszłam). Potem był panel o mangach z „Sengoku” w tytule. Już było ciekawiej, bo oprócz tego, że wspomniano o „Sengoku Strays” to się dowiedziałam o tym, że samo „Inuyasha” to niepełny tytuł tak naprawdę i że można wepchnąć motyw Sengoku w postaci… samorządu uczniowskiego. Ale jest jeden tytuł, który mnie zaciekawił.
Potem to było coś, czyli panel „Anime Troll & Fail”, najlepszy na jakim byłam! Wszystkie niedociągnięcia były pokazane, uśmiało się, szukało się trolla… Teraz, na przykład, zastanawiam się, dlaczego można było tak spieprzyć walkę Pain vs Naruto (i w tym momencie muszę się do tego przyznać po okresie milczenia – zaczęłam oglądać „Naruto”, ale podchodzę do tej serii tak samo jak do „Bleacha”)?! Moja dusza do napierdalanek wzywa o pomstę do nieba!
Po tym znowu łaziłam po stoiskach, poznało się nową znajomą Karaluszka… Kupiło się co chciało się kupić, a potem do 17.30 się rozmawiało z kobietą, co sprzedaje >ręcznie robioną biżuterię<, gdzie zakupiłam dla siostry kolczyki. Bardzo miła i fajna osóbka, a biżuterię ma nieziemską, polecam.
Potem z Karaluszkiem poszłyśmy na ceremonię patrzenia herbaty, co mi się nie podobało, gdyż nie oddawali wszystkiego podczas ceremonii, więc poszłyśmy znowu na Halę Banacha. Karaluszek źle się poczuł, więc poszła do domu, a ja zostałam do cosplayu. Poznałam kolejną fajną osobę, pogadało się, pokręciło (i widziało się część bitwy kartonowej)… i właśnie.
Jakoś o 20.20 powędrowałam do main roomu i tłok – kolejka. Myślałam, że to chwilowe, zaraz nas wpuszczą, a tu guzik. Było gorąco, duszno, nie dało się w ogóle tam wytrzymać. Po jakimś czasie wszyscy zaczęli się czymkolwiek wachlować – wachlarzem, planem atrakcji… Nic to nie dawało, bo się dłużyło i nie wpuszczono. Dopiero po 21 (wówczas miał się cosplay zacząć) zaczęło się posuwać ku main roomu. Sala zapełniona po brzegi, ciasno, tłok, ugh. I bodajże o 21.20 po tym jak cała sala robiła do kamery facepalma i śpiewała Księdzu "sto lat" z okazji jego, bodajże, urodzin. Ponieważ przed 23 musiałam się ulotnić, widziałam tylko część prezentującą stroje. Poziom był zróżnicowany, ale nie było w nich tego, który by przyciągnął wzrok. Jedyny, słuszny i dobry cosplay widziałam jak oglądałam bitwę kartonową – szła dziewczyna przebrana za Tsunade z Naruciaka. Tak wierne odwzorowane, że jeszcze bym ją wychwalała, ale miejsca nie ma na to. Po tej części pojechałam do domu.
Trzeci dzień, niedziela, 15 lipca
Byłam wykończona, ale przyjechałam na 9.30 na panel o tym jak należy podchodzić do oceniania anime. Było ciekawie i śmiesznie, za chwilę nawet zacznę przeglądać MALa i zastanowić się, czy dobrze oceniałam. Następny panel traktował o sezonie letnim anime z tego roku i chyba się za coś oprócz „Natsuyuki Rendezvous” (bo już zaczęłam) zabiorę. Wszystkich niestety nie omawiano, ale facet zapewniał, że te, o których nie powiedziano, są słabe i nie należy się nimi przejmować. Okej. Po tym wszystkim jeszcze poszłam na Halę Banacha z Karaluszkiem i się rozstałyśmy.
„Zmordowana, ale szczęśliwa” – tak mogłabym podsumować to wszystko. Minusem była tu absolutnie organizacja przedcosplayowa, gdzie na korytarzu można było się dosłownie ugotować. Poza tym całą resztę oceniam na plus.
Niewiele „łupów” zdobyłam, bo postanowiłam, że się ograniczę z przypinkami i bardziej konkretne rzeczy będę brać. Może być zła jakość zdjęć, gdyż robiłam je telefonem komórkowym (nie rzęchem pod tytułem Sony Ericsson z dawnych lat, mam nowy).
– Ogół, bez prezentów dla siostry
– Mangi
– Przypinki, sukces, ograniczyłam się do trzech
– IDentka, dużo serduchów~ (nie pytajcie, czemu fotobaket mi to zdjęcie przewraca)
– Wisiur, największe szaleństwo mojego życia*
Nie wiem czy w tym roku wybieram się na Hellcon 3, zobaczymy. Póki co – dosyć trzech dni konwentowania jak na te wakacje.
Do zobaczenia.
* – oglądam „Naruto” w pełnej konspiracji przeciwko siostrze, która zagroziła mi, że jak to zacznę to mi coś złego zrobi, więc robię po cichu wokoło tego.